.
.
Drogi Lekarzu,
.
jestem dwudziestą piątą z pięćdziesięciu trzech osób, które usiądą dziś przy Twoim biurku i będą wpatrywały się w Ciebie jak w wyrocznię.
Prawdopodobnie jestem podobna zupełnie do nikogo. Może mówię bardzo prostym językiem, widzisz na mnie znoszone ubranie, ale to najlepsze, jakie mam. Może kiedy wchodziłam uderzył Cię mocny zapach moich drogich perfum. Może nałożyłam za mocny makijaż i myślisz, że zupełnie niepotrzebnie.
Może towarzyszy mi zdenerwowany mąż, może mówi do Ciebie uniesionym tonem. Ja też wiem, że to niepotrzebne i że to ze strachu.
Może razem ze mną weszła zaniepokojona matka. Przez całe oczekiwanie przed gabinetem z całych sił ściskała różaniec i boi się tak bardzo, że bez względu na to, co powiesz, rozpłacze się w drodze powrotnej. Albo ze strachu, albo z radości, albo z nerwów. Nie spała całą noc. Bardzo się o mnie boi, o nas się boi, o naszą rodzinę.
Rozumiem, że możesz być zmęczony, ale na rozmowę z Tobą czekałam długie dni, tygodnie, miesiące i chciałabym wykorzystać ten czas możliwie najlepiej.
Może chcę wiedzieć wszystko. Może zadam Ci serię banalnych pytań, albo powiem o czymś, co przeczytałam w sieci, niekoniecznie mądrym. Powiem Ci jak się czuję i być może zapytam o kilkanaście objawów zupełnie niezwiązanych z moją chorobą.
Może chcę jak najszybciej wyjść. Może wydaje Ci się, że traktuję Cię lekceważąco, z dystansem, odpowiadam zdawkowo, unikam Twojego spojrzenia. Może masz wtedy wrażenie, że nie słucham Twoich słów. To nie prawda. Słucham ich wtedy znacznie bardziej.
Kiedy każesz mi się rozebrać, czasem wstydzę się swojego niedoskonałego ciała. Wiem, że dla Ciebie nagość w różnych postaciach jest normą, ale ja mam je tylko jedno i nie jest takie, jakie widać w gazetach. Mam świadomość tego, że czasem je zaniedbuję.
Czasem nie wiem, jak się ułożyć do badania, a czasem nieświadomie zrobię coś, co Cię rozbawi. Może żartuję z Tobą, a może spuszczę wtedy wzrok.
Dla mnie wciąż jesteś punktem stabilizacyjnym, oparciem i wiedz, że będę czerpała z Twoich słów, jak z morza znaczeń, nawet jeszcze długo po wyjściu.
Bez względu na to, kim jestem i jaka jestem, wesprzyj mnie dobrym słowem, proszę, choć czasem nie umiem użyć do tego słów.
Wierzę, że to co mówisz jest prawdą, ale wiedz, że będę doszukiwała się w tej prawdzie cienia nadziei, bez względu na mój stan. Będę szukała potwierdzenia moich domysłów. Tak, czytałam coś na forum w Internecie, to nie z ignorancji, to ze strachu. Żeby wiedzieć co się ze mną dzieje i wiedzieć, co mnie czeka. Nikt mi nie powiedział, od nikogo innego nie chciałam słyszeć.
Wiedz, że o naszej pięciominutowej rozmowie będę zaraz przez pół godziny opowiadała rodzinie, bo wszyscy czekamy na to, co powiesz. Że będziemy interpretować i nadinterpretowywać, że powiem im prawdę, lub półprawdy. Może żyję w tych półprawdach od lat. A może nie mam nikogo tak bardzo, że mam tylko Ciebie i cieszę się na Twój widok, bo jesteś.
Może ratujesz mi właśnie życie, nawet, jeśli to życie przewlekle marnowane. Może właśnie zaczynam je doceniać – może w tym przebłysku, który zdawało Ci się, że widziałeś w moich oczach, ukryta była myśl o tym, że warto podjąć walkę.
Może obejmę Cię wieczorną modlitwą, a może jesteś dla mnie tylko tym, który przekazuje informacje i znika, po którym zostaje tylko wspomnienie białego fartucha. I może tonu słów.
Sekundy Twojego milczenia, kiedy czytasz moje dokumenty, trwają długie minuty. Te minuty trwają w nieskończoność.
Może spochmurniejesz, co mnie zaniepokoi i zasmuci. Może uśmiechniesz się do mnie, a wtedy zrozumiem, że będę żyć.
Może rzucę Ci się na szyję, co Cię zawstydzi i onieśmieli. Może zrobię dobrą minę do złej gry, choć w moich oczach dostrzeżesz narastającą panikę i to będzie nienaturalne, ale jedyne, jak potrafię. Może się przy Tobie rozpłaczę. Może napięcie przybierze postać huku zatrzaskiwanych z drugiej strony drzwi. Bez „do widzenia”.
Może po moim wyjściu stwierdzisz, że nie wiesz czemu zostałeś lekarzem.
A może – że właśnie dla takich, jak ja.
Może nie usłyszałeś tego nigdy, więc mówię Ci dziś – przepraszam. Przepraszam za bunt, za ostre słowa, za pretensje i krzyk na rzeczy, które przecież nie zależą od Ciebie, ale to akurat Ty byłeś pod ręką.
Może nie usłyszysz tego już nigdy, ale mówię Ci dziś – wybaczam. Wybaczam Ci Twoją niepewność, nieostrożny osąd, drobny błąd, wybaczam spięcia i nieporozumienia, wybaczam, że mocniej mnie zabolało, że bardziej wymęczyło, że pozbawiało sił. Wiem, że to nie po to, żeby było mi źle.
Może nie usłyszałeś tego dotąd, więc mówię Ci dziś – dziękuję. Dziękuję za to, że pamiętasz, że za rezonansowym zdjęciem mojego ciała i za setkami medycznych kart, jestem ja – ze swoimi myślami i emocjami, które są zrobione z takiego samego materiału, jak Twoje. Tylko czasem są trochę bardziej obolałe. Dziękuję za Twoją wyrozumiałość, kiedy czegoś nie rozumiem i różnie na to reaguję.
Kiedy siadam przy Twoim biurku, wpatrując się w Ciebie jak w wyrocznię, widzę, że nasze ręce i oczy mają podobny kształt. Że uśmiechamy się tak samo odruchowo. Że czasem martwimy się tak samo. Że siedzimy tam na przeciwko siebie my – ludzie. Pacjent z lekarzem.
Człowiek z człowiekiem.