„Ja i lekarz? Po co?”
„Poboli i przestanie.”
„Gorączka minie.”
„Mnie tak czasem po prostu kłuje.”
„Kaszlę, bo palę.”
„To z przemęczenia.”
„Szef mnie zabije, jak pójdę teraz na zwolnienie.”
„Nie mam czasu chorować.”
„Na coś trzeba umrzeć.”
„Kości stare, to bolą.”
„W weekend odeśpię i przejdzie.”
„Ostatnie badania krwi? Bo ja wiem? Za dzieciaka jeszcze.”
.
Moja Babcia nie wiedziała o tym, że choruję. To znaczy, wiedziała, że jeżdżę po szpitalach, ale była przekonana, że to „coś tam z płucami” i zwykła pocieszać mnie wówczas słowami „Najważniejsze, że to nie rak.” Wielokrotnie słyszałam od niej też: „I na co Ty jeździsz do tych lekarzy, dzieciaku? Jeszcze Ci coś wykryją”.
Wiem, że część osób unika badań ze strachu – właśnie kiedy w rodzinie były przypadki ciężkich chorób, w myśl zasady „niewiedza jest błogosławieństwem”. Ale w tym kontekście błogosławieństwem jest przede wszystkim wiedza zdobyta z odpowiednim wyprzedzeniem.
Jeśli pójdziesz do lekarza i okaże się, że wszystko jest w porządku, podarujesz sobie spokój.
Jeśli okaże się, że coś nie gra, albo to wyleczysz i będziesz miał spokój, albo zaleczysz i też będziesz go miał, z tym, że zauważysz potrzebę większej troski o siebie. Może też okazać się, że lekarz nie będzie potrafił pomóc, a w zamian otrzymasz szansę skupienia się na tym, co jest naprawdę ważne.
Nie. Nie chcę przekonać Cię do tego, żeby z każdym skaleczeniem, z każdym nowym pieprzykiem, czy z każdym bólem biec do lekarza. Chcę uczulić Cię na to, żebyś szanował swój organizm, który jeśli krzyczy do Ciebie bólem, rozdrażnieniem, przemęczeniem, gorączką, kaszlem, czymkolwiek – to po to, żebyś się nad nim pochylił.
Wyobraź sobie, że jesteś rzeźbiarzem, który pracuje właśnie nad najpiękniejszą rzeźbą świata. Korzystasz z dłuta, które wręczył Ci mistrz, a żeby milej Ci się nim pracowało najstaranniej jak potrafisz wypolerowałeś mu rączkę, pomalowałeś ją najpiękniej jak umiałeś, a po codziennej pracy dokładnie czyścisz swoje dłuto i odkładasz je codziennie w tym samym miejscu.
Pewnego dnia zauważasz, że trudniej Ci się rzeźbi. Dostrzegasz, że metalowa część chyboce, jakby się poluzowała. Może trzonek jakoś gorzej leży w dłoni i dlatego zaczynasz mieć odciski? A może sam nie wiesz, co jest nie tak, ale wiesz, że coś nie gra.
Masz wybór.
Masz pełne prawo zlekceważyć problemy z dłutem. Mogą one wynikać przecież z Twojego dzisiejszego nastroju. Masz gorszy dzień, to i pracuje się jakoś ciężej.
Kiedy przywykniesz do chybocącej się części, przestaniesz ją zauważać. Zapomnisz jak dobrze pracowało się dobrym dłutem i normalne zacznie być to, że musisz włożyć więcej wysiłku, żeby uzyskać taki efekt jak dawniej.
Możesz pracować swoim popsutym dłutem tak długo, aż rozpadnie Ci się w dłoni. Wtedy będziesz mógł je tylko wyrzucić, a swoją rzeźbę próbować urabiać tylko gołymi dłońmi. Możesz zostać tylko z nią, bo dotąd tylko ona była ważna, a już na pewno ważniejsza niż dłuto. Tylko, że bez dłuta nie możesz już nad nią pracować…
Możesz próbować naprawić je sam. Okleić je kolorową taśmą tak mocno, jak potrafisz i tyloma jej rodzajami, iloma tylko dysponujesz. Wewnątrz trzonek co prawda wciąż jest poluzowany, ale z zewnątrz wygląda całkiem porządnie. W dodatku sprawiło to, że dłuto trzyma się nawet stabilnie, nie ważne, że czasem trochę drży. W końcu pracujesz nim dość długo, miało prawo się wyrobić. Mimo to, jakość Twojego rzeźbienia spada. Ruchy nie są już tak precyzyjne i coraz częściej tracisz materiał, ze względu na niekontrolowane odpryski.
Możesz też pokazać swoje dłuto majstrowi. To, co Tobie wydawało się ogromnym, niezrozumiałym problemem, może okazać się potrzebą dokręcenia jednej śrubki, wygładzenia trzonka, wymiany okalającej go pianki, lub innego zabiegu, który sprawi, że co prawda przez czas naprawy nie będziesz mógł posługiwać się swoim dłutem tak, jak dotąd, ale tuż po niej będziesz mógł wrócić do rzeźbienia.
Może być też tak, że majster uzna, że Twoje dłuto jest już bardzo zniszczone i może dać Ci tylko profesjonalne środki do jego pielęgnacji, kazać Ci pracować trochę krócej, lub zacząć rzeźbić ciut inną techniką.
Majster nigdy nie może być tego pewien, ale może być też tak, że Twojego dłuta nie da się naprawić. Wtedy powinieneś dokończyć jeszcze te elementy Twojej rzeźby, które są dla Ciebie najważniejsze, po to, żebyś, kiedy przestaniesz rzeźbić, wiedział, że zrobiłeś wszystko to, co ważne.
Cokolwiek by się nie działo, to Ty podejmujesz decyzję, co robić dalej ze szwankującym dłutem. Jedno jest pewne. Nie naprawi się od tego, że będziesz je ignorował.
Zanim poszłam do lekarza, przez pół roku słaniałam się na nogach, zrzucając swój ostry kaszel kolejno na niekończącą się, niedoleczoną grypę, na słabą kondycję i na infekcję. Przemęczenie było oczywiście efektem przepracowania, bo studia i praca, dużo tego. Wysypka? Alergia. Ponad dwa lata niewiarygodny świąd skóry zrzucałam na niezidentyfikowane uczulenie, lub AZS, w czym zresztą dopingowali mnie alergolodzy. Dwa lata, dla złagodzenia objawów, unikałam słońca i używałam wyłącznie kosmetyków dedykowanych alergikom. Nawet kiedy na szyi wyczułam dziwne guzki uznałam, że węzły chłonne powiększyły mi się na skutek przeziębienia, a wyniki badania krwi, na które skierował mnie lekarz, doniosłam po dwóch tygodniach, bo przecież gorący okres w pracy i nie mam czasu na głupoty.
Rozumiesz?
Kilka lat leczyłam rozwijającego się we mnie raka mlekiem z miodem, czosnkiem i antyalergicznymi płynami do kąpieli. Byłam mistrzynią w wymyślaniu „taśm”. Gdybym nie wykonała wreszcie głupich, podstawowych badań krwi, które bez problemu można zrobić na NFZ, a za które prywatnie zapłacisz 8 złotych, dziś byłabym…gdzie indziej.
Nic, powtarzam, nic nie jest w Twoim codziennym, przyziemnym funkcjonowaniu ważniejsze od Twojego zdrowia. Żadna praca, żadne obowiązki, żaden, nawet najbardziej wymagający szef świata, szastający choćby najwyższą możliwą pensją. Za rok, dwa lata, pięć, nikt nie podziękuje Ci za to, że dokończyłeś projekt, jakich co miesiąc dziesiątki, czy za to, że byłeś w pracy, a nie na zastępstwie. Za to kiedy nadwyrężysz zdrowie tak bardzo, że już nie będziesz mógł pracować, nikt nie pochwali Cię za pracoholizm, czy ignorancję.
Kiedy Twoje ciało dopomina się o uwagę, nie lekceważ go.
Szanuj się.
Cały się szanuj najmocniej jak potrafisz.
Jeśli trafiłeś na tę samą planetę, co ja, to masz do dyspozycji od kilku minut, do kilkudziesięciu lat codziennych doświadczeń, cały świat pod stopami i tylko jedno ciało.
Spójrz, ile robisz dla swojej duszy. Dajesz jej podziw, wyciszenie, muzykę, smaki, wrażenia, emocje, decyzje, natchnienia, książki, obrazy, przekonania, momenty. Twoje ciało prosi Cię tylko podstawową troskę. Jego zadaniem nie jest być pięknym. Jego zadaniem jest być tak sprawnym, jak tylko sprawnym dane jest Ci być, Twoim – wykorzystać możliwości utrzymania tego stanu tak długo, jak długo będzie Ci to dane.
.